Komentarze (0)
Cześć.
Mam już bloga więc mogę pisać. Jest nawet o czym. To znaczy mnie się wydaje, że jest o czym. Ale potencjalny czytelnik może mieć inne odczucia. Tak czytelniku potencjalny, wolno Ci. A ja mogę napisać o czym chcę i nie muszę się obawiać Twojej oceny, bo jestem u siebie. Więc proszę Cię, jeśli tu trafisz, przeczytasz i zechcesz mieć własne odczucia, to możesz wyjawić je w komentarzach. Ale pamiętaj, że to ja decyduję, czy puszczę twój komentarz. Jeśli będziesz wulgarny, albo jeśli będziesz obrażał kogokolwiek, to bądź przygotowany na to, że twój komentarz odrzuci cenzura. Więc to już mamy uzgodnione.
Punkt drugi. Przeglądam fejsbuka i czytam: "A widząc wichurę, zląkł się i, gdy zaczął tonąć, zawołał, mówiąc: Panie ratuj mnie. A Jezus zaraz wyciągnął rękę, uchwycił go i rzekł mu: O małowierny, czemu zwątpiłeś?". Zamykam oczy i próbuje sobie to wyobrazić. Wielkie jezioro. Nagły szkwał. Kilku przestraszonych facetów w łodzi próbuje wiosłować. Idzie im kiepsko. Tylko niektórzy z nich znają się na tym. Nagle widzą postać zbliżająca się do nich. Boją się jeszcze bardziej. Ale postać się odzywa:Ufajcie, Ja jestem,nie bójcie się. Ja jestem?! A co to ma być?! Żart? W taki sposób Bóg przedstawiał się Mojżeszowi gdy mu polecił iść do Egiptu po swój naród. Bóg znał Mojżesza ale Mojżesz Boga nie. Więc Bóg mu się przedstawił: Ja jestem. Czyli Jezus mówiąc "Ja jestem" uspokaja: spokojnie panowie, jestem Bogiem, nie ma się czego bać. Grubo co? Przecież Boga nikt nigdy nie widział. A Jezus jest człowiekiem przecież, widocznym i namacalnym. Ale Piotr, jeden z facetów w łodzi, coś zajarzył. W sensie, że może świat nie ogranicza się do rzeczy namacalnych, które można ogarnąć rozumem. Ze Bóg robi co chce i jak chce. Że funkcjonuje w innym wymiarze, którego nie widać, ale który z pewnością jest. Skoro rzeczywiście Bóg jest Jezusem i idzie sobie po wodzie w czasie szkwału, nie potrzebuje łodzi żeby pokonywać przestrzeń, żeby utrzymać się na powierzchni, to ja mówię sprawdzam. "Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie". Ok. przyjdź. I teraz zaczyna się jazda bez trzymanki. Wszyscy patrzą w osłupieniu jak szalony, impulsywny Piotr wychodzi z łodzi, wierząc, że może jak Bóg funkcjonować w Boskim wymiarze, że może przekroczyć barierę, którą dziś ludzie nazywają barierą kwantową, że może wbrew prawom fizyki kroczyć po wodzie, w dodatku podczas silnej wichury. Ale on nie zwraca uwagi na warunki dookoła, ale skupia się wyłącznie na tym żeby dotrzeć do Jezusa. I udaje mu się!! Zwyczajny facet. Spędził życie na łowieniu ryb w Galilei, a nie w Tybecie na medytacjach lub w Indiach na jodze, nie studiował nigdy filozofii wschodnich, zachodnich ani żadnych innych. Nie korzystał z kołczingów ani programów samorozwoju. Nie jeżdził na żadne warsztaty, nie robił mapy marzeń, nie programował swojego umysłu, nie odmawiał różańców i nigdy nie był w Częstochowie. Nie potrzebował tego wszystkiego żeby móc chodzić po wodzie. To jakim cudem ja się pytam? Wygląda na to, że wystarczyło, że uwierzył Jezusowi. Wszystko się udało. To działa! Warunki zewnętrzne nie mają znaczenia! Idzie po wodzie jak Jezus! Do czasu aż powiało jeszcze mocniej. Ten mocniejszy podmuch zwrócił jego uwagę. "A widząc wichurę". Przestraszył się, zaczął się bać. Zniknęła jego odwaga i pewność. Zaczął tonąć. Wrócił do ziemskiego wymiaru, czyli współczesnym językiem, do energii braku. Braku wiary. Jak powrócić do energii sukcesu? No jak? Co doradzić Piotrowi w tej sytuacji. Wyobrażam sobie, że nie od razu poszedł na dno. Jako rybak pewnie umiał pływać i pewnie przez chwilę walczył z falami. Może nawet zastanawiał sie, w którą stronę płynąć? Do łodzi, czy do Jezusa? Dokąd jest bliżej? Ale w końcu zaczął tonąć. Może poczuł się winny, że zawiódł? Może myslał co robię nie tak, że skończyła się dobra passa? W końcu odezwał się instynkt samozachowawczy. Panie ratuj mnie! Miał szczęście bo zwrócił się chyba do najwłaściwszej osoby. Mógł przecież wołać o pomoc do swoich kumpli. Na ale chyba jednak był już na takim etapie "samorozwoju", że rozumiał to, kto skutecznie mu pomoże. Jezus chwyta go za rękę. "O małowierny, czemu zwątpiłeś?" Wszystko szło przecież dobrze. Nie było logicznego powodu do strachu. Siła wiatru nie miała znaczenia. Ale zdarza się. Jestem tylko człowiekiem. Na szczęście Jezus nigdy nie ma fochów i ratuje. Tylko, właśnie do niego muszę się zwrócić, nie tracić z nim kontaktu. Następnym razem wytrzymam do końca próby. Dla Niego nie ma przeszkód, wszystko jest możliwe, nigdy nie jest za póżno. Jest mistrzem sytuacji niemożliwych. Gdy tylko weszli do łodzi, wiatr ustał, jakby go nigdy nie było. Nie ma znaczenia jak bardzo sytuacja jest beznadziejna. Gdy próba dobiega końca On wszystko uspokaja w jednej chwili.
Nie ma dochodu. Nie ma klientów. Inflacja szaleje. Ceny wariują. Tonę w długach. Wygląda to tragicznie. Takie są realia na świecie. Ale to nie są realia mojego Ojca. Nie muszę się bać, bo On wszystko kontroluje. Nie pozwoli mi utonąć. Więc się nie boję. Muszę jedynie być z Nim w stałym kontakcie.
Przeglądam dalej fejsbuka i widzę to: "A Bóg mój zaspokoi wszelką potrzebę waszą według bogactwa swego w chwale, W Chrystusie Jezusie".
Pytam się: skąd wiedziałeś fejsbuku?